|
|
|
|
|
|
|
|
|
- MORZE | MARYNARKA HANDLOWA | STATKI | OKRĘTY WOJENNE | WRAKI | MARYNARKA WOJENNA | ŻEGLUGA -
|
|
|
|
|
|
|
Z kapitańskiej skrzyni Roberta Zahorskiego
|
|
|
|
|
|
|
|
|
CODZIENNOŚĆ W SZKOLE MORSKIEJ (Studentom Akademii Morskich dedykuję)
|
|
Kapitan ż.w. ROBERT ZAHORSKI-
|
|
|
|
Autor (z prawej) w internacie Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Ze zbiorów autora. -
|
|
|
Po kandydatce na DARZE POMORZA kontynuowaliśmy ją w szkole. Nadal BW (bez wyjścia). Trening musztry przed uroczystym ślubowaniem pod okiem starszych kolegów. Krok defiladowy i podobne. Od 1 października zostaliśmy pełnoprawnymi słuchaczami PSM. Podczas ślubowania naszą defiladę odbierał ówczesny premier Piotr Jaroszewicz.
---------Dostaliśmy mundury wyjściowe. Pierwszy i drugi rok nosił mundury marynarskie, a trzeci rok kroju oficerskiego. Materiał lichy, kocowany. Wyjście do miasta było 3 razy w tygodniu. W środy, po nauce własnej do 2100, w soboty do 2400 i w niedzielę do 2200, z tym, że można było dostać przepustką całodobową od soboty do niedzieli wieczór. Dotyczyło to mieszkańców Trójmiasta i jak się jechało do domu.
---------Przed wyjściem do miasta był przegląd słuchaczy. Strój, porządki w salach sypialnych i tak dalej. Brało się przepustkę, którą po powrocie należało zwrócić. To był internat, a nie żaden akademik. Większość czasu po wykładach spędzaliśmy w internacie. Po latach dochodzę do wniosku, że to nie było takie głupie. W tym zawodzie człowiek żyje w izolacji podlegając różnym ograniczeniom. To w sumie niezły trening przygotowawczy do takiego życia. -
|
|
Autor (z prawej) w internacie Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Ze zbiorów autora. -
|
---------Sami musieliśmy dbać o porządki w szkole. Codziennie któryś z plutonów (tak nazywano klasę szkolną) był służbowy. Czyściliśmy toalety, łazienki, korytarze i inne pomieszczenia. Pod nadzorem nielicznych sprzątaczek i ich szefowej Waci (Wacławy). A nimi kierował woźny Nowak, ważna persona w szkole. Akcja generalnych porządków kilka razy do roku była udziałem wszystkich. Wiórkowanie parkietów, odśnieżanie wokół budynków szkolnych i tak dalej. Jakiś czas temu pod WSM w Szczecnie omal nie złamałem nogi na oblodzonym chodniku, ale widocznie studenci są stworzeni do wyższych celów, niż zwyczajni słuchacze.
---------W mieście trzeba było chodzić w kompletnym mundurze. Teraz widzę studentów cudacznie ubranych, Nieregulaminowe buty, kolorowe skarpetki, różne kurtki i akcesoria. Gdyby ktoś z nas tak się ubrał do miasta, to mógł stracić przepustkę i być odesłany do internatu przez kolegów ze starszego rocznika. Nie jestem przesadnym zwolennikiem mundurów, ale albo, albo. Albo kompletny mundur, albo cywilne ubranie.- -
|
 |
|
------Żyjąc zamknięciu oczywiście nudziliśmy się i do głów wpadały różne pomysły. Kwitło kartograjstwo. Głównie bridż. W soboty były potańcówki w naszym klubie. Przychodziły znajome i wolne panienki. Często w łowach matrymonialnych. Rodzice panienek to wspierały, licząc na wygodne życie swoich latorośli. W końcu wtedy oficer PMH to był ktoś.
------Ja w Gdyni odczuwałem wyraźnie rodzaj szpanu środowisk rodzin marynarzy. Pełno było znudzonych pań w kawiarniach i restauracjach. Szczególnie w Cafe Clubie, „Interku” „Kapciu” czyli kawiarni Liliput i innych. W Szczecinie tego nie dało się odczuć, bo środowisko nie było tak zintegrowane, jak w Gdyni.
------W szkole wyżywienie było marne. Wspierały nas paczki żywnościowe z domu. Warto było mieć parę panienek na mieście i dać się zapraszać na obiady niedzielne, Parę, bo wtedy nie wyglądało się na natrętów. Trzeba było być jednak ostrożnym i Ne dać si9ę wciągnąć w matrymonialne gierki.
------Na mieście czasem dochodziło do incydentów z miejscową łobuzerią, ale byliśmy zgraną grupą i sobie z tym poradziliśmy. Ja nie byłem tego świadkiem, ale nasi poprzednicy przeprowadzili słynną pacyfikację Sopotu. Pobito tam paru naszych. Do Sopotu pojechała prawie cała Szkoła Morska, kilkuset chłopa. Otoczono centrum i kto tylko wyglądał podejrzanie dostawał lanie. Władze szkoły zostały zaalarmowane i obstawiły stacje kolejki Gdynia i Gdynia Grabówek, aby wyłowić prowodyrów. Ale wszyscy wylegli wcześniej i wrócili pieszo poprzez pagórki morenowe za szkołą.
|
|
|
|
|
Paru jedna złapano o oczywiście wylecieli. Po latach to samo zrobili koledzy z PSM w Szczecinie za pobicie jednego z nich. W każdym razie miejscowe łobuzy wiedziały, że z nami zadzierać nie warto.
|
|
------Nudząc się w internacie wymyślaliśmy różne psoty. Codziennie rano, po pobudce była gimnastyka poranna na dziedzińcu. Za punkt honoru uważaliśmy jej uniknięcie. W soboty było obowiązkowe trzepanie koców. Pamiętam kawał jaki ktoś zrobił ogólnie nielubianemu wychowawcy. Poszedł z chłopakami na gimnastykę i nie zamknął swojego pokoju. W pokoju wisiał jego ręcznik frote. Z chemicznego ołówka naskrobał mu na ręcznik pyłu ze środka ołówka. Pył ten był niewidoczny na suchym ręczniku, ale jak wytarł mokrą twarz, to zrobiła się ona fioletowa.
------Lubiliśmy oficerów Studium Wojskowego, którzy także byli wychowawcami w Internacie.
------Wieczorem był apel, podczas którego sprawdzano obecność. Raz w tygodniu była łaźnia. Kiedyś robiliśmy porządki na strychach. Znaleźliśmy tam duży kolorowy portret marszałka Konstantego Rokossowskiego w mundurze z wielopiętrowym zestawem baretek odznaczeń. Wycięto z niego twarz marszałka i robiliśmy sobie zdjęcia wkładając do wyciętego miejsca swoją twarz.
------Wychowawcy byli różni. Jednych lubiliśmy, innych nie. No bo kto w tym wieku lubi dyscyplinę?
Naszymi wykładowcami byli zasłużeni kapitanowie i inni specjaliści. Wspominam kapitana Meissnera, dawnego dowódcy BATOREGO, który uczył nas nawigacji,
|
|
|
|
|
----------Astronomii uczył pan Kaczor, którego opisał Karol O. Borchardt w niezapomnianej książce „Znaczy Kapitan” jako „hrabiego Birbante Roca”. To był ciekawy człowiek właściwie niczego nas nie nauczył, pomimo niewątpliwie dużej wiedzy. On żył we własnym świecie, wykład wyglądał mniej więcej tak. Pamiętam temat pt. „Refrakcja astronomiczna”. Rozpoczął definicją refrakcji i zaczął rysować na tablicy. Opowiadał, że jak kiedyś na statku podchodził do Kanału Panamskiego to była wyjątkowo duża superrefrakcja A w kanale śluzy nazuwają się Gatun, Pedro de San Miguel. Miraflores i już całkowicie zbaczając z tematu wykładu opowiadał nam o historii budowy kanału. Za to od kpt. Jurdzińskiego (”Ptaska”) dostaliśmy na 2. roku porządnie w kość. Tylko jeden z całego naszego rocznika miał u niego ocenę bardzo dobrą. -
|
|
------„Diadia” Kwiatkowski, Kpt Wojciech Żaczek – wiedza okrętowa, Kpt Jurdziński – astronawigacja, Kapitan Gładysz od meteorologii, który potrafił uśpić podczas wykładu najbardziej wyspanego słuchacza. Nazywaliśmy go „padre Algue” od dawnego specjalisty od huraganów z Obserwatorium w Manilli, i wielu innych moich wykładowców, których wspominam z ogromnym rozrzewnieniem.
------Teorii okrętu (stateczności) uczył inspektor PRS inż. Galiński. Świetny wykładowca i bardzo wymagający. Nie przepuścił niedouczonego. Sprawdziany prowadził „metodą szkoły szpiegowskiej”. Pytanie, czas na napisanie odpowiedzi i następne pytanie. Nie było szanse zajrzeć do notatek, czy ściągi, bo już podawał następne pytanie. Miał pytania, na które trzeba było odpowiedzieć prawidłowo, na które niepoprawna odpowiedź, albo jej brak dyskwalifikował wszystko. Uważał, i słusznie, że nieznajomość tego zagadnienia może mieć fatalne skutki na morzu. Do dzisiaj jestem w stanie zdać egzamin z tego przedmiotu. Kiedy uczyłem MPDM w WSM w Szczecinie, też tak robiłem. Trzeba było mieć wiedzę kompletną. Bez wyjątków. Niektórzy podchodzili do mnie po kilka razy. Byłem wtedy Głównym Sztauerem w PŻM i miałem w WSM pół etatu. Chłopaki przychodzili nawet do mojego biura zdawać ten morski kodeks drogowy, do skutku. Komandor Celestyn Spyra, szef Biura Hydrograficznego Marynarki Wojennej uczył nas o instrumentach nawigacyjnych. To był wspaniały wykładowca z ogromnym poczuciu humoru. Był bardzo niski, a my specjalnie kładliśmy kredę na górnej krawędzi tablicy…
|
|
To było wszystko bardzo wyraziste postacie. Ale są tacy, Których nawet twarzy nie pamiętam. -
|
|
|
----------Na wiosnę po pierwszy roku wróciliśmy na DAR, aby przygotować statek do kampanii. Był marzec, z jeszcze ujemnymi temperaturami. Woda zamarzała na międzypokładach, gdzie spaliśmy. Ubrani byliśmy tylko w drelichy. Najcięższą pracą była konserwacja komór balastowych. DAR miał 700 ton martwego balastu w postaci żeliwnych „prosiaków” i kostek granitowych. Trzeba to było wyjąć, komory oczyścić z rdzy, zakonserwować, pomalować i ułożyć balast na miejsce. Malowanie, zakładanie takielunku ruchomego. DAR na wyjście w rejs szkoleniowy musiał wyglądać jak jacht. Na DARZE mogliśmy się wreszcie najeść do syta. Obowiązywały bowiem normy żywnościowe z PMH. Uroczyste pożegnanie z orkiestrą i VIP-ami i rejs. -
|
|
Defilada słuchaczy Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Ze zbiorów autora.
|
|
Pożegnanie DARU POMORZA. Ze zbiorów autora.
|
Opublikowano 29 kwietnia 2018 roku
|
|
|
W FACTA NAUTICA także:
|
Robert Zahorski: Moje morskie wspomnienia. Tak to się zaczęło. Robert Zahorski: Radioficer - zawód wymarły.
|
|
_________________________________________________________________________________________ Facta Nautica dr Piotr Mierzejewski -
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|