- FLOTA HANDLOWA - STATKI - OKRĘTY - WRAKI - FLOTA WOJENNA - |
OKRĘTY PODWODNE |
ORP JASTRZĄB Polski okręt podwodny - II wojna światowa |
"Wielka Brytania, zagrożona nasilającą się kampanią U-Bootów na Atlantyku, chciała uzyskać od Stanów Zjednoczonych możliwie największą ilość okrętów nadających się do eskortowania konwojów. I w ramach "Lend- Lease'u" otrzymała coś z pięćdziesiąt starych czterokominowych niszczycieli. Wszystko, co pływało i mogło udźwignąć kilka dział i bomby głębinowe było na wagę złota. Amerykańska marynarka zaś, przekazując te stare okręty flocie brytyjskiej, zwracała się do Kongresu Stanów Zjednoczonych o fundusze na budowę nowych okrętów. W podobny sposób postanowiono postąpić z okrętami podwodnymi. Za każdy stary grat oddany Brytyjczykom Departament Marynarki występował do Kongresu o pieniądze na budowę okrętu nowego i nowoczesnego. Anglicy, choć bez zapału, zgodzili się na tę grę. I tu właśnie nadarzyła się okazja, aby jeden z tych okrętów podwodnych dać Polakom. Polska marynarka miała w tym czasie tylko jeden okręt podwodny w kampanii - ORP "Sokół", który chodził na patrole bojowe z Portsmouth głównie do Zatoki Biskajskiej, ale wkrótce miał pójść na Morze Śródziemne, na Maltę. ORP "Wilk" stał na niekończącym się remoncie w Dundee i wiadomo było, że okręt już nigdy nie pójdzie na bojowe patrole. W najlepszym razie może zostać okrętem ćwiczebnym i okrętem-celem do szkolenia podsłuchowców z okrętów nawodnych. Dowódca "Wilka" kmdr ppor. Bogusław Krawczyk niechętnie o tym myślał. Na "Wilka" byłem przydzielony ze ścigaczy w początkach stycznia 1941 roku i z kilku rozmów z Krawczykiem wywnioskowałem, że on ufa, iż "Wilka" da się wyremontować na tyle, by znów stał się okrętem operacyjnym. Witając mnie w Dundee oświadczył: "Niech się pan uczy tego okrętu, przyda się to panu na bojowych patrolach". Ze mną na "Wilka" przydzielony był Maciek Bocheński, też ze ścigaczy. Jemu się tam nie podobało i dość szybko wrócił na swoje ukochane ścigacze. Jurek Koziołkowski był ZDO ale przez czas mego pobytu na "Wilku" rzadko go widywałem, był na brytyjskim kursie dowódców okrętów podwodnych. [...] Mimo obsadzania w styczniu 1941 roku "Sokoła", podoficerów i marynarzy było nadal na "Wilku" grubo ponad etat. Całe to towarzystwo właściwie obijało się, remont w stoczni odbywał się bardzo ślamazarnie, brak było zapasowych części i trudno było dla tej załogi znaleźć jakieś absorbujące zajęcia. Włóczyli się po mieście pełnym też oficerów polskiego Wojska, świeżo przybyłych po upadku Francji. Marynarze nie chcieli tym oficerom salutować na ulicy "bo by człowiek cały czas musiał chodzić z ręką przy czapce". Wybuchały na tym tle brzydkie awantury. Na "Wilku" faktycznie było dość ludzi, by obsadzić drugiego "Sokoła". Ale stocznie brytyjskie, głównie Vickers-Armstrong w Burrow-in-Furness dopiero się rozkręcały z budową okrętów tej klasy i trzeba było poczekać. Ale "Wilka" z tego nadmiaru połowicznie zatrudnionych ludzi trzeba było jakoś rozładować, zwłaszcza po tragicznej śmierci komandora Krawczyka. Samobójstwo Krawczyka było wyraźnie spowodowane sytuacją na ORP "Wilk". Mnie już na "Wilku" nie było, od kilku miesięcy pływałem na "Sokole". O tragedii dowiedzieliśmy się po powrocie z kolejnego patrolu. W miesiąc później przyszła nagle wiadomość, że polska załoga ma obsadzić okręt podwodny przyznany przez Stany Zjednoczone w ramach t.zw. "Lend & Lease". Załogę polecono sformować p.o. D.O. "Wilka" kpt. mar. Koziołkowskiemu. Był przekonany, że zostanie dowódcą nowego okrętu i załogę skompletował z najlepszych podoficerów i marynarzy "Wilka". Ale KMW zdecydowało inaczej. Na dowódcę wyznaczono kpt.mar. Bolesława Romanowskiego, dotychczasowego etatowego ZDO "Sokoła". Dowództwo "Wilka" objął kmdr ppor. Bruno Jabłoński. Anczykowski został mianowany ZDO nowego okrętu, ja torpedowym, mechanikiem por.mar. Franciszek Rydzewski i dodano dwóch świeżo upieczonych podporuczników - Stacha Olszowskiego i Kazika Grocholskiego. Z "Sokoła" odchodziłem niechętnie, mimo ze stanowisko oficera torpedowego było dla mnie awansem. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy jakiego to dostaniemy grata. Tymczasem więc nastroje były wspaniałe. Pełni entuzjazmu załadowaliśmy się na pięknego "pasażera" liniii P&Q zamienionego na pomocniczy krążownik - HMS "Cathay" i w luksusowych warunkach popłynęliśmy przez Atlantyk na "podbój Ameryki". I tam, w salonie HMS "Cathay" przeczytaliśmy w "Jane's Fighting Ships", że przeznaczony dla nas amerykański okręt klasy "S" już w roku 1926-ym wraz z całą tą klasą uznany był za "przestarzały dla operacji floty". Byliśmy tak przekonani o przewadze amerykańskiej technologii w świecie, że uważaliśmy, iż nawet ich stare graty okręty będą znakomite. Na szok trzeba było poczekać do przybycia do New London i zobaczenia okrętu. Nasi starsi podoficerowie, szefowie działów, znakomici fachowcy byli przerażeni. "To jest szmelc" mówili."Wilk nawet w tym stanie w jakim jest, to dużo lepszy okręt". To był ten darowany koń, któremu jednak musieliśmy zajrzećw zęby i lustracja nie wypadła pomyślnie. Jedyny pozytywny aspekt to nieco wygodniejsze pomieszczenia dla załogi, olbrzymia lodówka, pozwalająca na zabranie w morze większej ilości prowiantu. Termin przejęcia okrętu ciągle nam skracano, zajęcia więc mielismy mnóstwo, a dochodziły do tego wyczerpujące spotkania z okoliczną Polonią, która nas dosłownie oblegała w każdy wieczór. O choć bez wielkiego entuzjazmu, ale z poczuciem obowiązku i z dyscypliną, która po rozluźnieniu na "Wilku" wróciła do swojej wysokiej tradycyjnej normy w Polskiej Marynarce, okręt o nowej nazwie "Jastrząb" był na czas gotów do wyjścia w morze i pokonanie Atlantyku. Przejście nie było łatwe. Były awarie mechanizmów, była typowa listopadowa pogoda na Atlantyku, czyli niemal nieustanny sztorm. Swoistym wyczynem, jeśli nie wręcz cudem nawigacyjnym było przejście oceanu w ciężkich warunkach atmosferycznych punktualne przybycie do ujścia rzeki Clyde na spotkanie z eskortowcem. I pomyśleć, że nawigatorem "Jastrzębia" był podporucznik noszący szlify oficerskie od dwóch zaledwie miesięcy -Staszek Olszowski! Prawie pięć miesięcy od przybycia do Wielkiej Brytanii trwały próby, przeglądy, przeróbki i ćwiczenia, aby doprowadzić "Jastrzębia" do gotowości operacyjnej. Wszystkim nam na tym zależało. Z Morza Śródziemnego dochodziły nas słuchy o sukcesach "Sokoła" ... "Patrząc dziś z perspektywy pół wieku trzeba uznać, że mimo wysuiłków i dobrej woli całej załogi i brytyjskich stoczni i warsztatów ORP "Jastrząb" wyszedł na swój jedyny patrol bojowy w stanie raczej mało przydatnym do wyznaczonych zadań. Mnie osobiście jako oficera broni podwodnej martwiły torpedy, których nie można było trzymać długo w zatopionych aparatach, bo woda dostawała się do żyroskopu, serca i mózgu torpedy. Nie pomagały gumowe uszczelki czy zapychanie ogona wydechu ciężkim smarem. Aparaty trzeba było zatapiać tuż przed strzałem, co trwało długo, a potem ręcznym manewrem otwierać dziobowe drzwi wyrzutni. To, między innymi, było powodem, że wdniu 2 maja 1942 nie zdążyliśmy strzelić torped do podstawiającego się na moment niemieckiego U-Boota. A uprzednia awaria dziobowego steru też odgrywała tu swoją złośliwą rolę. Czy, gdy stwierdzono w dniu 29 kwietnia złamanie steru głębokości, poważną awarię prawego silnika i przecieki w wentylacji, nie licząc kilku drobniejszych awarii, należało nadal kontynuować patrol, czy powrócić do bazy? Dowódca kpt. mar. Romanowski zawołał ZDO Anczykowskiego i mnie, jako najstarszych oficerów do swojej kabiny na naradę. Opowiedzielismy się obydwaj za pozostaniem na patrolu. Ostateczna decyzja należała oczywiście do Romanowskiego. Okręty z mniejszymi awariami opuszczały sektory patrolowania i wracały do bazy. Nigdy nie dowiemy się nic o tych, co usiłując wracać do bazy do niej nie dotarli. 2 maja, kilka godzin po nieudanej próbie ataku na wynurzony U-Boot skonczyła się kariera ORP "Jastrząb" pod polską banderą. Służył pod nią niespełna sześć miesięcy, z czego 8 dni na niedokończonym patrolu bojowym. Być może jedynym godnym odnotowania wyczynem "Jastrzębia" było przejście Atlantyku i punktualne dojście na spotkanie eskortowca przy ujściu rzeki Clyde. Wszystkim członkom załogi "Jastrzębia" należy się uznanie za dobrze spełniony obowiązek w nieustannej niemal walce ze złośliwością przedmiotów martwych. Poległym i rannym zaś - cześć i chwała za krew przelaną w obronie Ojczyzny." |
USS S-25, późniejszy ORP JASTRZĄB, widziany od strony dziobu. Zdjęcie wykonane 22 października 1923 roku w stoczni marynarki USA w Bostonie. |