|
|
|
|
|
|
|
|
|
- MORZE | MARYNARKA HANDLOWA | STATKI | OKRĘTY WOJENNE | WRAKI | MARYNARKA WOJENNA | ŻEGLUGA -
|
|
|
|
|
|
|
Z kapitańskiej skrzyni Roberta Zahorskiego
|
|
|
|
|
- - -
|
|
|
|
Praktyka na m/s JAN MATEJKO mm.
|
|
Kapitan ż.w. ROBERT ZAHORSKI-
|
|
|
|
Kpt. ż.w. Robert Zahorski
|
|
M/s JAN MATEJKO: Pocztówka z reprodukcją akwareli Adama Werki. -
|
Po drugim roku nauki, który trwał tylko jeden semestr, razem z 15 kolegami zaokrętowałem na m.s. JAN MATEJKO, jako praktykant pokładowy.
........Statek ten należał do drugiej generacji słynnych wówczas "dziesięciotysięczników", dumy PRL. Na tym statku został zamontowany pierwszy silnik licencyjny "Cegielski Sulzer" wyprodukowany w Polsce. Pamiętam do dziś typ: ”6RSAD 76” Numer fabryczny 0001. Co oznacza ten symbol? 6, to liczba cylindrów, R to reverse, czyli silnik nawrotny, SA to Single Action, czyli jednostronnego działania (wtedy jeszcze eksperymentowano z silnikami obustronnego działania, zmorze mechaników na pierwszej serii "dziesięciotysięczników” w PLO) Wreszcie D, czyli po prostu Diesel i 76 to średnica cylindra w cm. Miał 7800 KM i nadawał statkowi prędkość eksploatacyjną około 17 węzłów. -
|
|
Wspólne zdjęcie praktykantów na m.s. JAN MATEJKO. Fotografia z kolekcji Roberta Zahorskiego. -
|
|
........Spędziliśmy tam równo rok. Dwie podróże na linii dalekowschodniej. Pierwsza podróż to: Gdynia, Hamburg, Rotterdam, Antwerpia, Le Havre, Kanał Sueski, Aden, Singapur, Hong Kong, Djakarta, Bangkog, Hai Phong, Yokohama, Nagoja, Kobe, Szanghaj i znów Singapur, Aden, Kanał, Triest, Antwerpia, Rotterdam, Brema, Hamburg i Gdynia. Razem 156 dni. Druga to znów kilka portów europejskich, Port bunkrowy Aden, Singapur, Hong Kong kilka portów indonezyjskich, i Brisbane, Melbourne, Adelaide, Sydney, NewCastle w Australii. .
|
|
M/s JAN MATEJKO na pocztówce "Ruchu" z pierwszej połowy lat 60. Autor fotografii: J. Uklejewski. -
|
|
........Po zaokrętowaniu zdawało się nam, że trafiliśmy do raju. Znakomite jedzenie w dowolnej ilości, wygodna kabiny, brak drylu.
........Kapitanem w pierwszej podróży był sławny w PLO Jan Wiśniakowski. Bardzo ostry i wymagający, ale mieliśmy do niego ogromny szacunek. Wiedzieliśmy, że nas „morskich kadetów” lubił. Rozpoczął Szkołę Morską tuż przed wojną. 1 września 1939 zastał go na DARZE POMORZA w Szwecji, gdzie statek został internowany. Uczniowie PSM przedostali się do UK. W Southampton powstała Szkoła Morska dla Polaków. Tam ją dokończył i wojnę spędził w konwojach.
........"Jasio", bo tak go nazywaliśmy, to był prawdziwy twardziel. Samym wyglądem budził ogromny respekt. Nie znosił lizusów i tępił bezlitośnie tych co usiłowali mu donosić.
........W Gdyni część załogi została wymieniona. Wachtę trapową pełnił nowo zamustrowany marynarz. Był ranek, Kapitan, ubrany dosyć niezobowiązująco wszedł do kuchni się rozejrzeć. Wyszedł z kuchni na pokład, drzwiami w pobliżu trapu. Zauważył złe zabezpieczenie trapu i kazał wachtowemu to poprawić. Ten spojrzał na niego i warknął: „Wyp.....j do kuchni gary zmywać!” Jasio się opanował i wszedł do kuchni. Po chwili przyszedł do trapu ponownie, już w mundurze w pełnej kapitańskiej gali. Powtórzył spokojnie polecenie. Marynarz mało nie zemdlał z wrażenia. Myślał, że ma już przechlapane w długim półrocznym rejsie. Mylił się. Kapitan przyznał mu rację. Powiedział później ”Wyglądałem jak łach i tak zostałem potraktowany.” -
|
|
M/s JAN MATEJKO w dniu 30 sierpnia 1979 roku. Autor fotografii: Roger Corveleyn. -
|
.........W Djakarcie poszedłem z kolegą do miasta. Wstąpiliśmy do baru. Nazywał się "Bandung Bar". Spędzało tam wolny czas międzynarodowe towarzystwo marynarskie statków stojących w porcie Między innymi my, Norwedzy i Niemcy ze statku Hapag Lloyda. Djakarta to jest port rzeczny, nabrzeże ciągnie się kilka kilometrów, wzdłuż brzegu rzeki. MATEJKO był ostatni, a Niemiec stał tuż przed nami.
..........Niemcy byli podpici, bardzo głośni i agresywni. To był 1965 rok, tylko 20 lat po wojnie i na statkach pływali jeszcze tacy, którzy brali w niej udział i nie byli to jeszcze starzy ludzie. Niemców było z 10, a nas Polaków tylko 2. Jeden z Niemców zaczął nam ubliżać i wykrzykiwać antypolskie obelgi. Wtedy jeden z Norwegów kiwnął na mnie. Podszedłem. „Walnij go w mordę”, powiedział, "a jak się zacznie, to my się przyłączymy". Towarzyszący mi kolega, trenował kiedyś boks jako junior. Celnym ciosem znokautował Niemca. Zaczęła się ogólna młócka.
..........Razem z Norwegami spuściliśmy Niemcom tęgie lanie. Jeden z nich wyleciał przez okno wystawowe razem z szybą, a reszta salwowała się ucieczką.
..........Przyjechała żandarmeria marynarki indonezyjskiej. Ale mieliśmy duże szczęście, bo dowodził nimi oficer, który ukończył Wyższą Szkołę Marynarki Wojennej w Gdyni. Mówił świetnie po polsku i wszystko rozeszło się po kościach. Norwedzy zapłacili za szkody i poszliśmy na statek. Norweski statek stał dużo bliżej miasta.
..........Kiedy zbliżyliśmy się do MATEJKI, drogę zagrodził nam szereg Niemców pałających żądzą zemsty. Wróciliśmy więc po Norwegów. Jak to zobaczyli Niemcy, zrezygnowali z walki.
..........Na drugi dzień ja i kolega zostaliśmy wezwani do kapitana. W kabinie oprócz naszego był także niemiecki kapitan. Obaj panowie w białych tropikalnych mundurach i przy odznaczeniach wojennych. Pełna gala. Na stole butelka whisky i szklanki. Niemiec miał sporo baretek, być może z U-Bootów.
..........Kapitan zapytał nas o przebieg wydarzeń. "Ilu was było?". "Dwóch". "A ich ilu?" "Z dziesięciu". "I daliście radę?". "Tak", bo nic o Norwegach nie powiedzieliśmy. Niemiec nie rozumiał po polsku. Jasio udzielił nam ostrej reprymendy, ale steward kapitański przyniósł nam wieczorem butelkę whisky w prezencie.
..........W Indonezji panowała wtedy nieopisana nędza. Sprzedając dokerom karton papierosów "Lucky Strike" kupionego w okrętowej kantynie za 1.28 USD (Tak! Tyle kosztował.), można było w trzech balować całą noc! Dziewczyna kosztowała dolara! Ale jako praktykanci zarabialiśmy 10 centów dziennie dodatku dewizowego. Myślę, że to około jednego dzisiejszego dolara. Zawrotna suma. W tym rejsie w Antwerpii kupiłem sobie pierwsze dżinsy. Dałem całe 4.35 USD za Wranglery! To był dolar, no nie? -
|
|
Praktykanci na m.s. JAN MATEJKO. Fotografia z kolekcji Roberta Zahorskiego.
|
|
Bangkok
.........Staliśmy tam długo. Jak to wtedy było zaraz po zacumowaniu na statek przybyło „Mazowsze”, czyli „panienki”. Na cały postój zamieszkały w kabinach załogantów. Były grzeczne i miłe. Nie słyszałem o przypadku, aby komuś coś zginęło, kiedy marynarze byli w pracy. Aby to zrozumieć, trzeba wiedzieć, że Thailandczycy to zupełnie inna kultura i prostytucja niezamężnych kobiet jest całkowicie dopuszczalna. Pewien kapitan z PLO kazał je przegonić ze statku, co niechętnie wykonano. W odpowiedzi pracujący na statku dokerzy zastrajkowali. Te dziewczyny, to były ich córki, siostry, które w ten sposób dorabiały. Poznałem jedną, która zarabiała w ten sposób na swoje studia. Dziewczyny mieszkały więc z nami cały postój statku w porcie. Usługa była kompleksowa, więc one zajmowały się także „prowadzeniem domu”. Nie zdarzyło się, aby komuś coś zginęło podczas ich obecności.
........W Bangkoku powstała piosenka praktykantów z JANA MATEJKI, zatytułowana "Bangkok", śpiewana na melodię "Konik, drewniany koń na biegunach":
Radosny to dzień, wesoły to dzień weszliśmy w głąb rzeki o zmroku I w ciszę się wdarł radosny czyjś głos: "Panowie, Mazowsze z Bangkoku!" Zaczyna się targ, czy dolar, czy dwa. A może pięć dolców za dobę. Choć doktor mówi, tłumaczy to nam, że można podłapać ozdobę.
Refren:
Bangkok, mały porcik nad Menam Maleńki porcik w którym transporcik Dolarów odpłynąć musi Bangkok, mały porcik nad Menam Maleńki porcik, w którym Syjameczka, śliczna dzieweczka Weźmie coś w małe usteczka
Ach smutny to dzień, żałosny to dzień Matejko wychodzi dziś w morze. I skończył się cza i skończył się dzień gdy miały go panny na oku. Nie każdy jest tak spokojny jak ja ukradkiem na koniec spogląda. Czy puchnie, czy nie po tak pięknym śnie, czy czasem nie puchną mu jądra
Refren
|
|
|
........Na statku byliśmy podzieleni na grupy. Jeden z nas pracował w kuchni, inny był stewardem dla praktykantów. W końcu było nas 16 więcej niż zawodowej załogi. Połowa pozostałych pływała na wachtach morskich a reszta szła do pracy na pokład, do bosmana. Co tydzień była zmiana.
........Po powrocie dostałem cenny dokument. Zaświadczenie o odbyciu stażu asystenckiego. Aby otrzymać najniższy dyplom oficerski, który wtedy nazywał się „porucznik żeglugi małej”, należało mieć wypływane minimum 18 miesięcy, w tym 6 miesięcy jako asystent pokładowy.
........Razem z praktyką na statkach szkolnych uzbierał mi się wymagany staż i pracę w PŻM rozpocząłem już z dyplomem oficerskim w kieszeni. Teoretycznie praktykanci pływali na statkach PLO rok, ale tylko my, na MATEJCE spędziliśmy rok na statku, a nawet kilka dni dłużej. Zależało to bowiem od rozkładu rejsów. Miałem więc przewagę w awansach nad kolegami i prawie zawsze ich wyprzedzałem. -
|
|
Praktykanci na m.s. JAN MATEJKO. Fotografia z kolekcji Roberta Zahorskiego. -
|
|
|
Starszy marynarz Stanisław Krogulski
.........Po pierwszej podróży na Daleki Wschód część załogi się zmieniła. Zaokrętował między innymi nowy kapitan, kierownik praktyk i znaczna część załogi. I właśnie st. marynarz Stanisław Krogulski. Miał popłynąć w ostatni rejs przed emeryturą. Był to mężczyzna żylasty, bardzo sprawny fizycznie i łysy. Miał już 60 lat. Bardzo ciekawa postać. Jako nastolatek uciekł z domu, gdzieś w Polsce, przedostał sie do Gdańska i zablindował na fiński szkuner. Dotarł do Marienhamn na Wyspach Alandzkich. Tam zaciągnął się na bark PADUA, którego armatorem był wtedy kapitan Ericson. Obecnie ten wielki windjammer jest znany jako KRUZENSTERN. Lubiłem z panem Stanisławem pracować wysłuchując opowieści o życiu na tych żaglowcach. Z tego co pamiętam, to odbył na tym statku 3 kampanie. Statek wykonywał jedną podróż do Australii rocznie. Kapitan Ericson wydłużył trochę okres eksploatacji tych żaglowców. Pracowali u niego młodzi chłopcy, którym niskie wynagrodzenia rekompensowało zdobycie zawodu nawigatora. Na tych żaglowcach szkolono młodzież. Żaglowce potrzebowały licznej i wykwalifikowanej załogi.
........Te wielkie żaglowce pływały jako masowce praktycznie do wojny. W żegludze liniowej sprawa była dużo prostsza Statki miały na swojej trasie stacje bunkrowe, gdzie mogły wziąć węgiel. W trampingu było z tym znacznie gorzej. Statki pływały po całym świecie często bez szans na zakup bunkru. Caphornery brały 8- 10 tys. ton ładunku, co wtedy dla parowców nie było zbyt częste.
........Statki te wypływały z Europy i płynęły wokół Afryki, tak, aby do Australii zdążyć na początek żniw. Tam ładowano statek ziarnem, co trwało bardzo długo. Po prostu kapitan kupował pszenicę za gotówkę
........Po załadunku statek wracał do Europy, wokół przylądka Horn. Cały czas płynąć w kierunku wschodnim. Po powrocie do Europy statek roztaklowywano i czekał on na następny sezon. Pan Krogulski dużo mi opowiadał o życiu na tych statkach. Nie był wylewny, ale kiedy zorientował się, że coś wiem na ten temat i jest to autentyczne zainteresowanie żaglowcami, otworzył się dla mnie. Praca na tych żaglowcach była bardzo ciężka. Dzisiaj na KRUZENSTERNIE pływa około 200 ludzi. Na PADUI było tylko około 30 członków załogi. Praca była na 2 wachty. 6 godzin służba, 6 odpoczynek. Nie licząc sytuacji kiedy padała komenda „All hands on deck!”, co na żaglowcu jest bardzo częste. Statek miał kocioł parowy. Para napędzała windy pokładowe do podnoszenia żagli, brasowania itp. Przed spodziewanymi manewrami palacz tzw „donkeyman” rozpalał pod kotłem. Windy parowe bardzo pomagały, bo załoga na tym czteromasztowcu była bardzo szczupła. Widziałem na KRUZENSTERNIE te parowe windy. Nie wiem, czy jeszcze czynne.
........Potem Staś Krogulski wrócił do kraju i po maturze próbował nauki w PSM w Tczewie. Wyleciał z niej z hukiem. Był zbyt doświadczonym marynarzem i nie mógł się dostosować do szkolnej dyscypliny i sposobu traktowania uczniów przez kadrę na statku szkolnym.
........Nowym kapitanem na MATEJCE był jego kolega ze szkoły morskiej. Kapitan jednak udawał, że nie poznaje starego kolegi. No cóż, tak też bywa.
Kuniko Sha
........W Jokohamie spacerowaliśmy sobie ulicami miasta, nie dobierając słownictwa będąc pewnym, że nikt nas nie rozumie. Nagle rozległ się dziewczęcy głosik: „Nieładnie panowie mówią”. Rozejrzeliśmy się a tu wokół sami Japończycy. Młoda kobieta się uśmiechnęła do nas. Zaopiekowała się nami i spotykała się z nami w Jokohamie, Nagoi i Kobe, portów blisko siebie położonych. Studiowała grę na fortepianie, specjalizując się w Chopinie. Uznała, że aby dobrze grać tę muzykę, trzeba poznać kulturę i język Polaków. Później dowiedziałem się, ze ona zawsze szukała praktykantów z PSM, którzy odwiedzali licznie Japonie. Traktowała to jako trening w konwersacji polskiej. Korzyść była więc obopólna.
........Kiedyś umówiliśmy się z nią w Tokio, na dworcu. Wysiedliśmy na peron i z miejsca straciliśmy nadzieję, że się odnajdziemy. Nagle z megafonu owocowego, zapowiadającego pociągi odezwał się jej głos, który poprowadziła nas na miejsce spotkania.
........W Jokohamie była dzielnica. Ogrodzona z tablicami ostrzegającymi przed wejściem ludzi białych. Nie zakaz, tylko porada. Mieszkali tam byli żołnierze cesarscy z czasów wojny, którzy nie mogli, lub nie chcieli włączyć się w powojenne życie kraju. Mocno sfanatyzowani i nie pogodzeni z klęską. Nie byli tam zamknięci. Po prostu taka enklawa dla niedostosowanych. -
|
|
Praktykanci na m.s. JAN MATEJKO. Fotografia z kolekcji Roberta Zahorskiego. -
|
|
|
Australia
........MATEJKO był drugim statkiem polskim, który zawinął do Australii po wojnie. Polonia nas witała entuzjastycznie. Goszczono nas, pokazywano kraj. Raz nawet poleciałem prywatną Cessną w głąb Australii na farmę należąca do Polonusa.
|
|
Autor wspomnień na lotnisku w Adelaide przy Cessnie Polonusa, którą poleciał w głąb Australii. Fotografia ze zbiorów Roberta Zahorskiego. . '
|
........Wtedy Polacy, jako że byli z komunistycznego kraju, mieli zakaz wyjścia na ląd. Zorganizowano tylko nam, praktykantom jednodniową wycieczkę pokazując najciekawsze zabytki.
........Na statku razem z nami był kierownik praktyk. Prowadził z nami zajęcia, wykłady i ćwiczenia. W drugim rejsie, do Australii był nim komandor Julian Ochman, absolwent przedwojennej szkoły oficerskiej Marynarki Wojennej. Pełna kultura. Znajomość języków, jednym słowem klasa. Był bardzo przez nas lubiany. Wracaliśmy już do Europy. Mieliśmy dwie pasażerki z Sydney do Polski. Matkę i córkę. Na statkach PLO był bezwzględny zakaz utrzymywania prywatnych kontaktów z pasażerami. Za to były surowe kary. PLO przegrało parę procesów, stąd zakaz wynikający ze zrozumiałej ostrożności armatora.
....Dopiero w powrotnej drodze z półkuli południowej urządziliśmy chrzest równikowy. Kiedy przekraczaliśmy równik w przeciwnym kierunku nie było na to czasu. Duża częstotliwość portów między wyspami archipelagu indonezyjskiego.
........Więc i te pasażerki też się załapały na chrzest morski. Jedyna różnica, że one musiały wyrazić zgodę, podczas gdy nas o zdanie nikt nie pytał.
........Po tej imprezie każdy ochrzczony dostawał dyplom równikowy, który to akurat ja wypisywałem na starych mapach morskich. Z etykiety butelki „Johny Walkera” nauczyłem się liter i jakoś to nawet nieźle wyszło Załoga sama postanowiła za dyplom dostawałem płacić mi kartonem amerykańskich papierosów, uniwersalną walutę w portach całego świata.
........Któregoś dnia zostałem poproszony do kabiny komandora. Pan Julian siedział w fotelu i czytał jakąś gazetę. Przy stole młodsza z pasażerek układała pasjansa.
........Zaczęła mówić o tym dyplomie, że nie pali i nie wie jak mi zapłacić itd. I wtedy znad gazety odezwał się nasz kierownik praktyk: "Kto nie ma złota ani miedzi, ten płaci tym na czym siedzi". Dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy i wybiegła z kabiny. Gdyby była bardziej oczytana, to wiedziałaby, że komandor użył tylko staropolskiego zwrotu prawniczego. Oznaczał on, że dłużnik odpowiadał swoim majątkiem. Mówiło się: "Siedzi na majątku". Ale użył tego wyjątkowo celnie.
........Australię opłynęliśmy dookoła. Byliśmy drugim statkiem polskim na tamtym kontynencie, po wojnie. Polonia australijska była zachwycona i serdecznie się nami zajęła. Zapraszano nas, zwiedzaliśmy i miło spędzaliśmy wolny czas. Kilka lat temu otrzymałem maila. W Internecie znalazł mnie Polak z Australii, Jurek Popper. Byłem jego gościem w Melbourne. Odezwał się po tylu latach! Teraz jesteśmy w kontakcie. -
|
|
Autor wspomnień z żoną i córką Jurka Peppera na nabrzeżu w Melbourne. Fotografia ze zbiorów Roberta Zahorskiego. -
|
|
Hong Kong
........Wtedy jeden wielki bazar. Ceny obłędnie niskie. Zapamiętałem ceny skarpetek. Te gorszego gatunku kosztowały 11 par za dolara, te lepsze 8.
Hai Phong. Wietnam czasów wojny
........Smutne miejsce. Nędza trudna do opisania. Kiedy chodziliśmy po mieście zawsze mieliśmy „ogon” w postaci śledzącego nas człowieka. Postanowiliśmy mu się urwać. Udało się, ale kapitan powiedział nam, abyśmy tego nie robili. Dla nas żadna różnica, a on może zostać bardzo ukarany za zgubienie nas. Zresztą zwykle spędzaliśmy czas w tamtejszym Interklubie dla marynarzy i nielicznych cudzoziemców, gdzie za dewizy można było nieźle się zabawić. Też inwigilowani.
Szef kuchni
........Na MATEJCE był nim pan Remigiusz Słojkowski, Warszawiak. Człowiek głośny, dowcipny i świetny kucharz. Później spoktałem go jeszcze na 2dwóch statkach, jako I oficer, i jako kapitan.
........Wtedy w kuchni pracowało 3 ludzi. Szef, młodszy kucharz i pomocnik kucharza. Szef stosował ciekawe nazewnictwo. On to wiadomo szef, czyli Chief Cook, potem był drugi oficer kuchenny, potem trzeci. Praktykant oddelegowany do kuchni z powodu dodatkowych 16 ludzi, była asystentem kuchennym i wreszcie stewardzi, których nazywał „fizycznymi”.
........Kiedy nadchodził czas obiadu, wydawał komendę: „Panie second, proszę dzwonić na manewry." Ten chochlą uderzał w dzwonek alarmowy i wołał „Fizyczni z wazami podchodzić!”
........To był wspaniały człowiek. Po latach znów go spotkałem na statkach. Nawet Kapitan Wiśniakowski czuł wobec niego respekt.
........Załoga na tym statku była wspaniała. -
|
|
Ostatni semestr w Szkole
........Po powrocie semestr w Szkole, egzaminy i „kursy admiralskie” w Wyższej Szkole Marynarki Wojennej w Gdyni. Nie chcieliśmy chodzić po mieście w mundurach Mar. Woj. Prawie każdy miał na mieście u zaprzyjaźnionych ludzi ubranie cywilne lub mundur Szkoły Morskiej. Kiedy zdawaliśmy do wojskowego magazynu, to wielu z nas, w tym ja do otrzymanego worka napakowało jakiś śmieci i po prostu nie odebraliśmy zawartości worka po odbyciu szkolenia wojskowego.
........Potem krótkie wakacje i praca. Spakowałem worek marynarski i pojechałem do Szczecina, żegnany przez mamę. Miałem w kieszeni skierowanie do PŻM. Ten worek marynarski, który wszyscy dostaliśmy na DARZE mam do dzisiaj. -
|
Opublikowano 12 lipca 2018 roku
|
|
|
W FACTA NAUTICA także:
|
Robert Zahorski: Moje morskie wspomnienia. Tak to się zaczęło. Robert Zahorski: Radiooficer - zawód wymarły. Robert Zahorski: Codzienność w Szkole Morskiej. Robert Zahorski: Barcel - pies okrętowy. Robert Zahorski SS GLIWICE - mój pierwszy statek w PŻM. Robert Zahorski - Moje dyplomy i certyfikaty. .
|
|
_________________________________________________________________________________________ Facta Nautica dr Piotr Mierzejewski -
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|