|
|
|
|
|
|
|
|
|
- MORZE | MARYNARKA HANDLOWA | STATKI | OKRĘTY WOJENNE | WRAKI | MARYNARKA WOJENNA | ŻEGLUGA -
|
|
|
|
|
|
Kpt. ż.w. Robert Zahorski
|
|
|
|
|
|
|
|
|
- -
|
|
|
|
|
Wojciech T. Pyszkowski
|
|
|
|
|
|
Na DARZE POMORZA w stoczni. Autor pierwszy z prawej. -
|
|
Mój kolega, Robert Zahorski, znakomicie opisał codzienne życie w Państwowej Szkole Morskiej. I już bym nie dorzucał do tego swoich „trzech groszy”, gdyby nie to, że przeglądając rodzinne archiwum, natknąłem się na kilka listów z tego okresu, pisanych przeze mnie do Rodziców.
|
|
Z pożółkłych ze starości stronic, liczących sobie już 55 lat, wyłonił się obraz młodego chłopaka, dla którego wszystko było możliwe, przed którym otwierał się cały świat i który na gorąco spisywał swoje pierwsze wrażenia.
|
|
Wzruszyłem się nieco i pomyślałem, że warto by było przytoczyć je tutaj, ze wszystkimi ich niedociągnięciami stylistycznym, interpunkcyjnymi i bezkompromisowymi niejednokrotnie sądami i określeniami, charakterystycznymi dla młodego wieku autora. W niektórych miejscach zdecydowałem się zamieszczać wyjaśniające odnośniki.
|
|
List pierwszy
Gdynia 3.09. 63
Kochani. ---------Od 4 dni jestem w szkole i przyzwyczajam się do błogiej bezczynności i mniej obfitego żarcia*). Wcisnęli mnie w zupełnie do rzeczy mundur „klasy B”*), w którym można śmiało wychodzić na ulicę. Włosy mi trochę odrosły*) i zaczynam je pielęgnować miękkim grzebykiem – myślę, że będę nosił niewiele dłuższe. ---------Mieszkam w sali nr 214 z siedmioma kolegami. Towarzystwo bardzo przyjemne i miejscami stanowiące skrajne przeciwieństwo powagi, np. czas na razie schodzi nam na grze w brydża, czy w „bierki”, a wczoraj, późnym wieczorem, jeden z kolegów usiłował bezskutecznie podpalić zapałką swój smród. ---------Rygor tu jest o wiele mniejszy, niż na DARZE. Pobudka jest albo o 6.15 lub o 6.30, czy 7, zależnie od pogody. Jedynym nieprzyjemnym zgrzytem jest musztra, stosowana prawie codziennie, celem przygotowania nas do przysięgi. Ja mam do 15 bm. zwolnienie z gimnastyki i codziennie chodzę na diatermie. Podobno od 15 będę już normalnym człowiekiem*). ---------Dzisiaj było otwarcie roku szkolnego i zaraz o 10 normalne zajęcia. Mamy już plan lekcji. Mieliśmy już 2 godz. Angielskiego i tyle samo elektrotechniki. Czuję, że z angielskiego będzie regularny wycisk. Wykłada stara panna – angielka, nerwowa, z przebłyskami dowcipu, przyjemna idiotka. Elektrotechnik, to niezwykle miły młody człowiek, robiący wrażenie bardzo nieśmiałego i dźwigającego kompleks niższości z powodu małego zastosowania jego przedmiotu w nawigacji (gwarantowane 4 lub 5). Nosi dżinsy i od czasu do czasu uśmiecha się przepraszająco. ---------Tyle wstępnych wrażeń. Są one bardzo pozytywne i patrzę w przyszłość prawie z optymizmem (noga). Zdrowie mi dopisuje, migdały osiągają normalne rozmiary i wcale nie dokuczają.*) ---------Dziękuję za aż 100 zł. Absolutnie ich się nie spodziewałem. Najeść się tutaj można. Wcale nie jest źle. Zrobiłem generalne pranie i zaczynam od nowa brudzić. ---------Pieniądze – 451 zł. Trzeba przesłać do 5 każdego miesiąca. W tym miesiącu będzie trochę spóźnienia*).
Całuję Was, Wojtek.
|
*) Więcej pracy i bardziej obfite „żarcie” było na DARZE POMORZA. *) Był to mundur do noszenia w szkole. *) Włosy dopiero odrastały, ponieważ na początku kandydatki na DARZE ogoliłem się do gołej skóry, aby w końcu pozbyć się dręczącego mnie od lat łupieżu. *) Normalność kojarzyła się z wyleczeniem do końca zapalenia żyły w prawej nodze. Była to komplikacja po przebytej tuż przed rejsem kandydackim anginie. Muszę tu napomknąć, że byłem bardzo chorowitym dzieckiem. Przeszedłem wszystkie choroby wieku dziecięcego, a potem co rok dręczyły mnie anginy z ropnym zapaleniem migdałów. Stąd bardzo negatywny stosunek mojej Mamy do mojej decyzji pójścia do PSM (jak on sobie, biedne dziecko tam poradzi). Na przekór wszystkiemu, opuściłem rodzinne pielesze. I było to słuszne posunięcie – przedkandydacka angina była ostatnią w moim życiu. Morski klimat i praca fizyczna okazały się najlepszym lekarstwem. *) Migdały – j.w. *) Comiesięczne czesne za internat.
Między pierwszym a drugim listem minęło 18 dni. Nie wiem, czy w tym okresie pisałem do Rodziców, czy też kolejny list gdzieś się zapodział. Gdyby przyjąć, że ten, który teraz przytoczę, był rzeczywiście drugim, to przypuszczam, że te 18 dni wypełniło mi wdrażanie się w szkolny rygor i cykliczne przygotowania do przysięgi. Okres przed przysięgą traktowany był jak okres rekrucki w wojsku, bez możliwości wychodzenia do miasta. Doskonale pamiętam, że wciągnięcie się w ów rygor nie było dla mnie łatwe.
|
|
Skan pierwszej strony pierwszego listu. -
|
Pokutował jeszcze we mnie niesubordynowany, leniwy i trudny do okiełznania facet, który ledwo, ledwo zdał maturę, a liceum przeżywał ciężko, wagarując, zaliczając prace wakacyjne i poprawki. Zaowocowało to przykrym w konsekwencjach incydentem na pierwszym roku PSM, o którym jeszcze tutaj wspomnę…
|
|
List drugi
Gdynia, 21.09.63
Witajcie. --------Już jest 21. Za tydzień, tzn. w niedzielę, w godzinach rannych odbędzie się ślubowanie. Uroczystość zacznie się o godz. 10, a skończy o 13. Będę więc mógł wsiąść w pociąg już o 14 z minutami i być w domu ok. ósmej wieczorem. W Warszawie będę dwa i pół dnia – poniedziałek, wtorek i połowa środy*). Czekam na tę chwilę z wielką niecierpliwością. Nastrój oczekiwania udzielił się zresztą wszystkim. Doszliśmy nawet do wniosku, że po odrzuceniu 6 dni, od przysięgi dzieli nas tylko jeden! --------Życie w szkole weszło już prawie na normalne tory. Czynny jest klub*), bufet, biblioteka i czytelnia. Jak dotąd, jestem tytanem pracy, mimo nielicznych trudności. Wykładami, w które trzeba włożyć jak najwięcej własnej pracy są Astronawigacja i Radiotechnika. --------Astronawigacji uczy sławetny Jerze Kaczor, wychowanek LWOWA, opisany m.in. w książce Borchardta „Znaczy kapitan”. Miał wtedy przydomek „Hrabia” i odznaczał się potworną nieśmiałością w stosunku do przełożonych. Kiedy polecono mu wyrzucić log, tzn. nastawić go, wziął całe urządzenie i wyrzucił za burtę. Jest potwornie pedantyczny, o nobliwym wyglądzie, nieśmiałym uśmiechu i olbrzymim zapasem wiedzy teoretycznej. Oczywiście pozostał w stopniu III Oficera, jak zresztą mu przepowiadano. W tym roku ukazały się w szkole napisane przez niego skrypty do astronawigacji. Wychodząc z założenia, że można się z nich wszystkiego nauczyć (są tylko w czytelni), wykłady poświęca albo na odpytywanie, albo na opowiadanie rozmaitych historyjek. --------Podobnie jest z Radiotechniką, którą wykłada świeżo upieczony magister. Tłumaczy tak mętnie i chaotycznie, że trzeba je jeszcze raz przerabiać w czytelni samodzielnie. --------Mogę z całą satysfakcją podkreślić, że jeszcze nie mam żadnych zaległości. Już odpowiadałem na ochotnika z Instrumentów Nawigacyjnych. --------Naświetlania nogi już skończyłem. Teraz lekarz zaaplikował mi codzienne moczenie w Szlamie Ciechocińskim i soli jodowej. Stan mojej nogi uległ znacznej poprawie (oby nie zapeszyć). --------Mam jeszcze jedno poważne zmartwienie – brak butów. Mówię o porządnych butach, bo wyfasowane „przemysłowe mocne” absolutnie nie nadają się do chodzenia. Na razie pożyczyłem od kolegi sandały, ale noszenie ich do munduru jest wykluczone. Może w związku z tym jeszcze uda się Wam przesłać moje zimowe czarne na gumie, chociaż może paczka nie zdążyć do soboty*).
Kończę już, do zobaczenia, Wojtek.
*) Wspomniane ślubowanie było odpowiednikiem ślubowania studenckiego na wyższych uczelniach. Oczywiście przebiegało ono wg rytuału wojskowego. Odbyło się na placu apelowym, mogły być obecne rodziny i podobnie też, jak w wojsku, otrzymaliśmy z tej okazji kilkudniową przepustkę do domu. *) Ów klub nosił nazwę Bukszpryt. W nim koncentrowała się część naszego pozaklasowego szkolnego życia. Tam też miały miejsce okresowe imprezy, organizowane przez szkołę. Pamiętam jedną z nich. Występował magik, który prezentował umiejętność czytania tekstów z kartek zamkniętych w kopercie. Oczywiście teksty pisane były przez osoby z sali. Magik ujął jedną z wręczonych mu kopert, natężył się i przeczytał donośnym głosem – „Solo to młot”. Obecni wybuchli gromkim śmiechem. Magik pozostał zdezorientowany, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że tekst dotyczył jednego z nielubianych wychowawców internatu, zwanego popularnie Soliterem. *) Nie pamiętam, czy buty dotarły na czas. Zbyt późno poprosiłem o nie Rodziców. A może zadzwoniłem do nich w tej sprawie, chociaż korzystanie z telefonu nie było wtedy łatwe, i Rodzice przysłali tę paczkę ekspresem? Możliwe, że tak. W każdym razie ślubowanie jakoś przetrwałem, bez interwencji przełożonego.
|
|
----------O, o, list następny dopiero po miesiącu. Współczuję Rodzicom. Wyrodny syn zapomniał o Nich.
|
|
List trzeci
Gdynia, 23.10.63
Witajcie. --------Nareszcie zasiadłem do napisania listu. Zbierałem się od kilku tygodni i nic z tego nie wychodziło. Po prostu zupełnie nie mam o czym pisać. Czas leci właściwie monotonnie i dnie schodzą bardzo szybko. Soboty i niedziele spędzam oczywiście, jak przystało na dobrego słuchacza PSM, poza szkołą. Mam już dobre znajome towarzystwo, z którym spotykam się prawie każdego dnia, w którym jest wyjście do 22.00. Skład: trzy dziewczynki i dwóch moich kolegów po fachu z tej samej sali*). --------Żeby rozładować trochę monotonię powszedniego dnia, chylimy często głowę przed zwariowanymi i idiotycznymi pomysłami. Polegają one przeważnie na robieniu kawałów innym z sali. Ostatnio miały miejsce, po serii twardych przedmiotów pod prześcieradłem i desek w poduszce: zdjęcie piętrowego łóżka i włożenie na szafę, częściowe rozebranie siatki pod materacem (roboty prze rozbieraniu siatki było przerażająco dużo), podwiązanie materaców sznurkami tak, że po położeniu się spadały z delikwentem na ziemię, itd. --------Godziny rozrabiania przypadają na czas po nauce własnej i apelu (20.00). Czasem, dla regeneracji tlenu i w czasie nauki, można podejść do długiego, ciężkiego stołu, podnieść go trochę i rzucić z hałasem na ziemię, lub ustawić ze stołków piramidę w tym samym celu*). --------Na razie idzie mi nieźle, poza jednym stopniem, 3= z dyktanda z rosyjskiego. Mam poza tym 4+ z radiotechniki, 4 z meteorologii i 5 z terenoznawstwa (Studium Wojskowe). --------Czuję się bardzo dobrze, ból nóg ucichł i właściwie już mi nie dokucza od pięciu dni... --------W niedzielę, 27, idę wraz z połową klasy na trzydniowy rejs na HORYZONCIE. Cieszę się z tego bardzo, bo będę mógł namacalnie uprzytomnić sobie, że jestem zadatkiem na marynarza*). --------Jeszcze jedno – nie powinienem tego pisać, ale naprawdę nie mam ani grosza od kilku dni. Poza tym rzeczywiście mi doskwiera brak owoców. Dwa kilo jabłek jadłem w ciągu dwóch dni i teraz muszę się obywać smakiem. Tyle próśb. --------Napiszcie, proszę. Co u Was słychać. Całuję Was, Wojtek. --------P.S. Jednak jesień na Wybrzeżu jest bardzo ciepła.
*) Musieliśmy jakoś odreagować czas spędzony w Szkole. Młodość miała swoje prawa, więc znudzeni męskim towarzystwem na co dzień, szukaliśmy towarzystwa dziewcząt. Celem naszych wypadów była przyjemna kawiarenka na Skwerze Kościuszki (niestety nie pamiętam jej nazwy – chyba Kopciuszek, albo Czerwony Kapturek, lub całkiem coś innego. Może Robert będzie pamiętał?). Było to doskonałe miejsce do zawierania damsko męskich znajomości. *) Te małpie dowcipy i kawały były wyrazem naszej nieskończonej i bogatej inwencji twórczej. Do ich arsenału należało min. napełnianie wodą prezerwatyw do granic wytrzymałości i wsuwanie ich pod kołdrę śpiącego kolegi. Nieostrożny ruch nogą powodował ich pęknięcie i potop w łóżku. Pamiętam też wymagające precyzji wysunięcie łóżka w nocy ze śpiącym kolegą i przetransportowanie go do ubikacji. Pracowało przy tym czterech dowcipnisiów (w tym ja), po jednym przy każdej nodze łóżka. Efekt budzącego się rano w tym miejscu delikwenta był niezapomniany! *) HORYZONT był to statek instrumentalny, na którym odbywaliśmy naukę praktycznej obsługi znajdujących się tam urządzeń i instrumentów nawigacyjnych. Między innymi uczyliśmy się obsługi radaru morskiego i na tej podstawie otrzymywaliśmy potem Dyplom Obserwatora Radarowego. Zbudowany w 1953 r jako lugrotrawler typu B-11 PUCHACZ w Stoczni Północnej w Gdańsku, o tonażu 200,36 BRT, został przebudowany na statek instrumentalny w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Podniesienie bandery na HORYZONCIE odbyło się - 29.09.1963 r. a więc w tym samym roku, kiedy rozpoczęliśmy naukę w Szkole. Jego niewielkie rozmiary – dł. 32,6 m, szer. 6,7m i wysoko położony środek ciężkości powodowały, że był bardzo podatny na nieprzyjemne kołysanie, nawet przy niewielkiej fali. Mało kto je wytrzymywał bez ulegania chorobie morskiej (wspomnę o tym jeszcze). W 1964 roku dołączył do niego bliźniaczy ZENIT, o tym samym pochodzeniu i przeznaczeniu.
|
|
HORYZONT przy nabrzeżu portu gdyńskiego - fotografia z lat siedemdziesiątych. -
|
|
|
List czwarty
Gdynia, 31.10.63
Witajcie. --------W dzień po wysłaniu listu do Was otrzymałem paczkę. Byłem niezmiernie zdziwiony i nieco zaskoczony – co znaczy intuicja! Widok wspaniałej, suszonej kiełbasy powitałem indiańskim okrzykiem i po cichu przemyciłem do szafy tak, żeby nikt o tym nie wiedział*). 50 zł wydałem jeszcze tego samego wieczoru na przerobienie bosmanki, która wisiała na mnie jak na psie salopa. Nawiasem mówiąc jeszcze jest za szeroka w ramionach*). Jabłka i czekoladę spożyłem błyskawicznie. --------Wczoraj wieczorem wróciłem z HORYZONTU. Na morzu byliśmy tylko dwa dni: w poniedziałek i środę. We wtorek staliśmy cały czas przy kei, przygotowując statek do wizyty konsula radzieckiego. Roboty było mnóstwo, chociaż HORYZONT jest bardzo mały i ciasny. Ja pracowałem w charakterze alpinisty z ochronnym pasem na biodrach. Podziwiając swoją odwagę myłem szoty i szyby kabiny nawigacyjnej, wisząc niejednokrotnie na samym pasie nad wodą. --------Pracowaliśmy do 12.00 tylko po to, żeby pan konsul przeleciał szybko wąziutkimi korytarzami po kabinach, rzucił oczkiem zza grubych okularów i powiedział: „ dowidzienija”*) --------Statek mi się absolutnie nie podobał. Jest przede wszystkim stanowczo za mały. Gdybym był tam oficerem udusiłbym się bardzo szybko z braku powietrza i miejsca. Nędzna mała falka powoduje znaczne przechyły, kołysząc statkiem jak drewnianym kutrem. Na plus mu można zapisać doskonałe wyposażenie i wykończenie wnętrza. Posiada najnowsze, niespotykane na naszych statkach urządzenia nawigacyjne. Jest np. log ciśnieniowy, telegraf do maszyny działający na impulsach elektrycznych, ster hydrauliczny itd. *). W czasie rejsu miałem tylko raz służbę na sterze. 4.11. --------Dzisiaj jest 4. Pisanie listu przeciągnęło się trochę, bo w normalne życie wtargnęły święta. W ogóle ten tydzień był zupełnym odpoczynkiem. Do środy włącznie HORYZONT, w czwartek kilka lekcji i wyjście do 23.00, w piątek dzień wolny do 22.00, sobota kilka lekcji i wyjście do 23.00, potem normalna niedziela. W piątek byłem na grobach. Miejscowy cmentarz jest bardzo ładny i oryginalnie położony – groby wspinają się tarasami na porośniętym lasem wzgórzu. Nie ma żadnego ogrodzenia, po prostu kilka ulic bezpośrednio wchodzi w alejki cmentarza*). --------Teraz przejdę do spraw „bardziej przyziemnych”. Pieniądze za szkołę można przesyłać na jej konto, ale lepiej jest jeżeli sam zapłacę. (Tu się kończą moje sprawy przyziemne). --------W sobotę wrócił drugi rocznik nawigatorów z rocznego rejsu. Są wysocy, rozrośnięci i brodaci. Okazuje się, że niestety będę musiał podczas takiego rejsu zarzucić cywilne łachy. Mundury oddaje się przed wyjazdem.*) --------To na razie wszystko.
Pozostaję z paluchami przyciśniętymi do daszka, Wojtek.
*) Każdy z nas czuł się permanentnie niedożywiony. Szkolny wikt co prawda zaspakajał podstawowe potrzeby organizmu, ale człowiek tęsknił do czegoś innego i bardziej urozmaiconego. Pomocne w tym celu były przysyłane z domu paczki żywnościowe z dodatkowymi frykasami. Otrzymanie paczki było nie lada wydarzeniem dla wszystkich, zakwaterowanych w danej sali. Wielką sztuką było przemycenie paczki tak, aby nikt jej nie zauważył. W przeciwnym bowiem razie stawała się, wg zwyczajowego prawa, łupem wszystkich współmieszkańców. Rzucali się oni z gromkim okrzykiem PACZKA! i natychmiast bezlitośnie ją rozgrabiali. Dla właściciela pozostawała jedynie nędzna resztka. *) Otrzymywane w Szkole tzw. sorty mundurowe nie zawsze były dobrze dopasowane do wzrostu i warunków fizycznych słuchacza PSM. Nieraz wymagały przeróbek, które trzeba było przeprowadzić na własny koszt. *) Wizyta konsula radzieckiego odbyła się z okazji niedawnego przekazania HORYZONTU do eksploatacji w Szkole. Oczywiście, jak wymagał tego ówczesny zwyczaj, wizytowany obiekt musiał był na tę okazję przygotowany „na błysk”. *) Na ówczesne czasy, wyposażenia statku instrumentalnego HORYZONT było rzeczywiście nowoczesne i nowatorskie. Obecnie, z uwagi na wieloletni postęp w tej dziedzinie, z pewnością wydałoby się archaiczne. *) Mowa tu o cmentarzu na Witominie. *) Wg ówczesnej metody szkolenia, drugi semestr drugiego roku i pierwszy semestr trzeciego roku, uczniowie (zwani oficjalnie słuchaczami) odbywali na liniowych statkach handlowych, podzieleni na kilka grup szkoleniowych. Zazwyczaj były to dwa długodystansowe rejsy, bez zmiany przydzielonego danej grupie statku, pod opieką oficera praktyk. Rejsy te miały na celu zaznajomienie się w praktyce z pracą oficera pokładowego, oraz z pracą na statku w ogóle. Łączyło się to również z wykładami teoretycznymi oraz ze zbieraniem materiałów do prac dyplomowych. Nie muszę dodawać, że widok starszych kolegów budził wśród nas zazdrość.
|
|
|
|
List piąty
Gdynia, 13.01.64*) --------Weszliśmy w tzw. gorący okres, który jednak w tej szkole absolutnie nie jest gorący. Egzaminy semestralne*) jako takie, właściwie nie istnieją, ponieważ jest już szereg stopni, wystawionych w ciągu semestru. Zdają z całości materiału tylko ci, którzy mają stopnie zagrożone. Z tym właściwie jest lepiej, niż na wyższych uczelniach. --------W ostatni piątek na Studium Wojskowym mieliśmy pierwszy wykład zahaczający w znacznym stopniu o medycynę. Po raz pierwszy sprawy związane z medycyną wywołały u mnie odruch zainteresowania*). Zastanawiam się teraz, czy byłoby sensowne przerzucenie się w przyszłości na tzw. oficera sanitarnego. Oficer sanitarny pełni na statku obowiązki lekarza. --------Zacząłem kompletować książki, tzw. fachową bibliotekę, jak określił to jeden ze szkolnych wykładowców. Na razie są to chwalebne zamiary, ponieważ kupiłem dopiero jedną, która nawiasem mówiąc bardzo mi się przydaje, „Morskie pomoce nawigacyjne”, za 60 zł. Książki te mają jeden feler – są na ogół drogie. Teraz np. powinienem kupić „Nawigację terrestryczną”, niezbędną i stanowiącą unikat, ale aż za 98 zł. --------Bardzo szybko wciągnąłem się z powrotem w ten monotonny kołowrotek szkolny. Jestem dopiero tydzień i wydaje mi się, że minęło już kilka miesięcy*). Mam teraz dwie „domowe bazy”, z obiadami i czasem z kolacjami. Z przestrachem zdałem sobie sprawę, że kilku znajomym dziewczętom niewinnie połamałem serca. Podkochują się we mnie po cichu, a ja specjalnie traktuję je po koleżeńsku*). --------Jestem zdrowy, doskonale się czuję. W Gdyni pozawieszał się na oknach mróz i zmusza do przytupywania młode dziewczyny, które wybrały się w cienkich nylonach*). Jest chłodniej niż przed feriami, w związku z tym zacząłem nosić podkoszulkę. --------W sobotę wybieram się na prywatkę. --------Następny list napiszę prawdopodobnie za tydzień. Cześć, Wojtek.
*) List czwarty i piąty dzieli od siebie kilka tygodni. Nie pamiętam, czy w tym czasie pisałem do Rodziców, czy też nie. W każdym razie, w tym okresie chyba nie działo się wiele. Koniec roku, ferie… *) Kończył się pierwszy semestr pierwszego roku. Rozpoczynał drugi, który przerywał monotonię nauki, gdyż w jego ramach przewidziany był rejs szkoleniowy na DARZE POMORZA. *) Przypuszczam, że był to u mnie w ogóle pierwszy odruch zainteresowania nudnymi zajęciami w Studium Wojskowym. Traktowaliśmy je jak zło konieczne, stosując różne metody mentalnego oderwania się od nich. M.in. popularnym tego sposobem było konspiracyjne zsunięcie się z krzesła na podłogę i ucięcie krótkiej drzemki. Ustawienie stołów w kilku długich rzędach, poczynając od okien, wydatnie ułatwiało jego zastosowanie, choć nie zawsze. Doświadczyłem tego na swojej skórze, kiedy leżąc sobie spokojnie między ostatnim rzędem a ścianą, ujrzałem nagle u jego wylocie zdumioną twarz wykładowcy (wykładowcami byli oficerowie wojskowi), któremu akurat przyszła do głowy chęć przechadzania się w trakcie wykładów wzdłuż sali. Przygotowany byłem na wszelkie konsekwencje, ale zdumienie wykładowcy okazało się tak wielkie, że bez słowa odwrócił się i kontynuował swoją przechadzkę, podczas gdy ja jak niepyszny z powrotem zająłem swoje miejsce. *) Chodzi tu oczywiście o powrót z ferii zimowych. *) Młodość miała swoje prawa. Męskie towarzystwo wychodziło nam już bokiem i w naturalny sposób szukaliśmy odskoczni. Zawarcie znajomości z dziewczyną, lub kilkoma naraz dawało tę odskocznię, wzbogaconą często z wizytami u ich rodzin, co stwarzało tzw. „domową bazę”. Strasznie to było wyrachowane… *) O ile pamiętam, rajstopy wtedy były rarytasem.
|
|
List szósty
Gdynia, 12.02.64*) Witajcie. --------Przez ostatnie cztery dni – środa do niedzieli włącznie – znów byliśmy na HORYZONCIE. W programie był krótki dwudobowy rejsik i na zakończenie egzaminy z nawigacji i instrumentów nawigacyjnych. Do oceny włączało się również stopień ze sprawozdań.*) --------Trafiliśmy tak nieszczęśliwie, że przez cały pobyt na morzu wiała „dziewiątka” (20 m/sek.) i porządnie kołysało. Chłopaki rzygali jak jeden mąż. Wyobraźcie sobie, że na okres czterech godzin uległem i ja! Nic nie przeczuwając, tuż przed wypłynięciem, najadłem się do syta mdłych kartofli z potwornie mdłym sosem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie czterogodzinna służba asystencka. Sterczałem na mostku i czułem, jak koktajl kartoflano-sosowy zaczyna wyprawiać niespokojne podrygi. Hołd złożyłem cztery razy, w odstępach mniej więcej godzinnych. Swoją drogą, ten Neptun jest bardzo niewybredny w przyjmowaniu darów. Dopiero wtedy przekonałem się, jak można dostać porządnie w tyłek. Rzeczywiście, te cztery godziny były małym koszmarkiem – i mam nadzieję cholerną pomyłką. Walczyłem ze smrodem nawigacyjnej kabiny i z mdłościami, nie mogąc ani trochę przysiąść, ponieważ wisiał nade mną wzrok oficera wachtowego. Chwilami czułem się rzeczywiście porządnie zmęczony. --------Pocieszano mnie później, że ta cholerna krypa uczyniła „wyrwę w honorze” już niejednemu wilkowi morskiemu. Podobno chorowali po raz pierwszy tacy, którzy mieli już wiele rejsów za sobą i przeszli bez szwanku cały szereg dąsów Neptuna. Tłumaczy się to tym, że HORYZONT ma bardzo małe wymiary i małą stateczność, przez co częstotliwość kołysania jest stosunkowo duża. --------Ja właściwie nic na tym, nie straciłem (poza porcją i tak niesmacznego obiadu), zyskując tylko notatkę w notesie z ocenami: „wykazuje zainteresowanie, wytrwały mimo choroby morskiej”. To dużo znaczy i rzeczywiście mnie ucieszyło. Miałem małą próbę swoich sił i raczej wyszedłem z niej zwycięsko. Praktykę zaliczyłem ogólnie na 4*). --------Jutro, tzn. w czwartek cała nasza klasa idzie pracować na DAR POMORZA. Praca będzie trwała pięć roboczych dni, z wyjątkiem wtorku, kiedy jest Studium Wojskowe. Zajęć w szkole nie będzie. Mamy codziennie od 7 do 14.30 przerzucać z zęz do międzypokładu balast. DAR stoi na stoczni i przewidziana jest m.in. konserwacja zęz, dlatego trzeba wyciągnąć z nich balast – jest tego aż 600 ton. Popołudnia będziemy mieli wolne, obfite jedzenie na statku też*). --------Na razie cześć.
Czuję się dobrze i nic mi nie dolega, Wojtek.
*) List szósty dzieli od piątego aż miesiąc. Znowu luka, która powstała nie wiadomo z jakiego powodu. Widocznie nie działo się nic ciekawego, albo działo się coś, o czym nie chciałem Rodzicom pisać. *) Ze szkoleniowych rejsów na HORYZONCIE musieliśmy składać pisemne sprawozdania, które za każdym razie podlegały ocenom. *) Był to mój pierwszy i szczęśliwie ostatni raz, kiedy uległem chorobie morskiej. Do dziś pamiętam swoje zmagania z nią. Ktoś obeznany na rzeczy poradził mi wcześniej, aby pod żadnym pozorem nie kłaść się, a starać ją przemóc, jedząc cytrynę i wystawiając twarz na wiatr. To tak, jak z ujeżdżaniem konia, powiedział, raz pokonana choroba, już zawsze będzie pod twoją kontrolą. Postąpiłem, tak jak radził. Nie poddałem się i już nigdy potem nie odczuwałem w podobnych okolicznościach żadnych mdłości. *) Praca na DARZE POMORZA łączyła się z przygotowaniem statku do rejsu szkoleniowego, który wg programu nauki w szkole, odbywał się każdego roku, w tym samym czasie, z uczniami pierwszego rocznika. Tym razem to właśnie my mieliśmy na niego zamustrować. Wspominam o tym w moim siódmym i ostatnim cytowanym tutaj liście.
|
|
List siódmy
Gdynia, 16.03.64
Witajcie. -------Jeszcze tylko 10 (dziesięć) dni. Termin odjazdu oddalają jednak zaliczenia, kolokwia i egzaminy*). Wszystkie przedmioty zostały na ostatnie dni. Teraz mamy trzy dni wojska – poniedziałek, wtorek, środa. W środę nasz pluton zalicza dwa przedmioty i – żegnaj wojsko na cztery miesiące! -------Z meteorologii mam już 4, z kolokwium z matematyki spodziewam się „piątki”, i udała mi się praca pisemna z radiotechniki. -------Został już ostatecznie zatwierdzony termin i cel podróży na DARZE. Odpływamy 20 kwietnia do Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich. Po drodze będą prawdopodobnie – Dover, a z Las Palmas, Gibraltar, Cherbourg, Helsinki i nasza rodzima Gdynia*). -------Rejs nie będzie tak ciekawy, jak w ubiegłym roku, ale pocieszam się, że Morze Śródziemne tak czy inaczej stoi przede mną otworem*). -------Do Warszawy chcę przyjechać 27. Lekcje kończę 25. 26 będzie jeszcze sesja – zostało mi więc tylko pół dnia na spotkanie z dziewczyną. -------Zostałem wybrany przewodniczącym utworzonej świeżo grupy literackiej, która rozpocznie swoją działalność na DARZE. Chcę kontynuować zapomnianą tradycję wydawania szkolnego pisma literackiego.
Do zobaczenia w Warszawie, Wojtek*)
*) Chodzi o planowany przeze mnie wyjazd do Warszawy na Święta Wielkanocne, które w 1964 roku rozpoczynały się 26 marca Wielkim Tygodniem, a kończyły 30 marca lanym poniedziałkiem. *) W rzeczywistości trasa została nieco zmieniona. *) Niestety, nie wyjechałem do Warszawy. Wkrótce po napisaniu cytowanego listu, wykazałem się w oczach przełożonych „wyjątkową” niesubordynacją. Regulamin szkolny wymagał, aby z wyjść do miasta, z których korzystaliśmy w czasie wolnym od nauki, powracać do internatu najpóźniej o godz. 22.00. Po tej godzinie wrota szkoły zamykane były na klucz, aby spóźnialskim uniemożliwić konspiracyjny powrót. Oczywiście znaleźliśmy na to receptę – jedno z okien na parterze pozostawialiśmy otwarte i przez nie dostawaliśmy się do wnętrza. Wykorzystywałem tę drogę nie raz. Tym razem jednak miałem pecha. Wracając do szkoły mocno po zakazanej godzinie, natknąłem się w trolejbusie na samego kierownika internatu, niezwykle surowego i zasadniczego Hinca. Jego zdumienie nie miało granic. Z miejsca dostałem zakaz opuszczania internatu i następnego dnia stanąłem na komisji dyscyplinarnej. Miałem już na swoim koncie kilka wpadek tego rodzaju, ale ich świadkami byli dotychczas „szeregowi” wychowawcy, którzy po udzieleniu ustnej reprymendy, nie wyciągali dalszych konsekwencji. Tym razem jednak przebrała się miarka. Surowe gremium bardzo poważnie zastanawiało się nad wyrzuceniem mnie ze szkoły. Szczęśliwie, znalazła się w nim życzliwa, rozumiejąca młodych ludzi, dusza, która przekonała resztę, że warto mi dać ostatnią szansę. Skończyło się więc na tym, że zamiast wyjazdu do domu na święta Wielkanocne, skierowany zostałem na tygodniowe karne roboty na HORYZONCIE. Nie muszę dodawać, że Rodzice nigdy nie dowiedzieli się o prawdziwej przyczynie mojej nieobecności w Warszawie.
---------List siódmy jest ostatnim zachowanym listem, w którym relacjonowałem moje pierwsze miesiące w PSM.
28 kwietnia DAR POMORZA wypłynął w swój kolejny szkoleniowy rejs z pierwszym rocznikiem szkoły. Rzeczywista trasa prowadziła do Las Palmas, przez Dover i Gibraltar, a powrót przez Zeebrugge i Helsinki. Do Gdyni zawinęliśmy 8 lipca. Komendantem był legendarny Kazimierz Jurkiewicz, a starszym oficerem niezmiennie Józef Kwiatkowski, który po wielu latach służby na DARZE został autorem obszernej monografii pt. „Dar Pomorza, rejsy i załoga”, wydanej pięknie w roku 2006. Na początku znajdującego się w niej rozdziału „Rejs szkoleniowy 1964”, jest lista Załogi Rejsu i Uczniów. Na pozycji 120 można znaleźć moje nazwisko, a na 147 nazwisko mojego kolegi, Roberta Zahorskiego. Odnalazłem kilka listów, wyrywkowo opisujących niektóre epizody z tego rejsu, ale o tym wspomnę później.
|
|
Odpoczynek po pracy na DARZE POMORZA. Autor wspomnień pierwszy z lewej. -
|
|
|
|
|
Opublikowano 21 lipca 2018 roku
|
|
|
_________________________________________________________________________________________ Facta Nautica dr Piotr Mierzejewski -
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|